» Blog » Kino nowej przemocy
08-06-2007 00:16

Kino nowej przemocy

W działach: film | Odsłony: 8

Kino nowej przemocy

 

 

Jakoś tak się ostatnio działo, że przed moimi oczyskami przewinęło się kilka skośnych filmów. Niektóre stare, znane mi od dawna, inne świeże i zaskakujące. Oraz parę klasyków, które z braku czasu lub odpowiedniego poziomu znieczulicy ominąłem byłem uprzednio.

 

 

Koroshiya 1, szerzej znany pod anglojęzycznym tytułem Ichi the Killer to jedna z pozycji należących do opisanego wyżej trzeciego typu - ploteczki o tym filmie krążą za mną od czasu jego premiery w 2001 roku. Nazwisko reżysera, Takashiego Miike, znane mi jest od drugiej połowy lat 90, kiedy to tv4 wyemitowała takie perły jak Bandyta z Shinjuku, Full Metal Yakuza czy Rainy Dog.

47 lat, 73 wyreżyserowane filmy. Dla niektórych geniusz, dla innych - kiepski prowokator i beztalencie.

Obejrzyjcie sobie Ichiego, ekranizację bestsellerowej mangi (podobno cholernie perwersyjnej, groteskowej, złej i spaczonej), obejrzyjcie Yurusarezaru mono - po naszemu Mężczyzna w Bieli. I jeszcze Koshonin - Negocjator, Bijita Q - Visitor Q. A potem najlepiej Dead or Alive 2 i Zebraman - pełen przekrój przez twórczość tego szalonego reżysera, momentami (w mojej prywatnej opinii) zbliżającego się do Takeshiego Kitano.

 

Coś o samym Ichim może? Fabuła jest prosta - boss yakuzy znika z trzystoma milionami jenów. Jego prawa ręka, sadysta i oprawca Kakihara rusza na poszukiwania. Pojawia się drugi morderca - Ichi, kontrolowany przez człowieka, który chce oczyścić Shinjuku z yakuzy. Spektakularne morderstwa Kakihary zostają przyćmione rzeziami, jakie urządza młody Jeden (bo to właśnie znaczy imię tutułowego bohatera). Konfrontacja jest nieunikniona.

 

Co pisze polski ęternet? Portal gejowo.pl wspomina coś o żyletkach przymocowanych do palców stóp, esensja bredzi o japońskiej odpowiedzi na Tromę i Martwicę Mózgu a magazyn literacki pro arte stara się dostrzec w Ichim manifest anarchisty, łamiącego tabu społeczno-kulturowe. Generalnie - stek bzdur. Kultura i sztuka kraju kwitnącej wiśni różni się dość mocno od świata Zachodu. Przemoc, gwałty, dominacja - to wszystko ma nieco inne znaczenie. Prawdziwe wydają się jedynie stwierdzenia o pastiszowości obrazu - Takashi małpuje samego siebie (Dead or Alive, Shinjuku Outlaw), Shinya Tsukamoto (Tokyo Fist, Tetsuo), Takeshiego Kitano (Sonatine, Brother) czy w końcu konwencje kina hk, ustalone przez duet Chow Yun-Fat + John Woo.

 

 

Drugim obrazem (tym razem dość dobrze mi znanym), który wydaje się godny wspomnienia jest Zatoichi. Scenariusz, reżyseria i główna rola - Takeshi Kitano. Film oparty na kultowych w Japonii powieściach Kana Shimozawy. Główny bohater to ślepy masażysta, który przy okazji jest mistrzem miecza z wyjątkową predestynacją do pomagania pokrzywdzonym przez rzeczywistość epoki Edo. Piętnaście lat od śmierci Shintaro Katsu - aktora, który grał Zatoichiego w cyklu filmów i czterech sezonach serialu, ktoś wciela się w ikoniczną postać japońskiego pulp-fiction.

Takeshi przekonuje całkowicie, pochlebne opinie o jego kunszcie potwierdzają się po raz kolejny. Fabuła kunsztownie skonstruowana, postaci doskonale nakreślone. Czego chcieć więcej? Zatoichiego w kinie (byłem dwa razy - na premierze polskiej w 2004 i potem Pod Baranami, za piątaka ;P) oraz polskiej edycji serialu i blisko trzydziestu filmów pełnometrażowych z lat 70 i 80.

 

 

I wreszcie trzeci punkt - a właściwie trzy filmy - 964 Pinocchio, Tetsuo- the Iron Man i Man in White. Nagromadzenie przemocy jest tu szaleńcze. Wszystkie trzy filmy mają zasadniczą cechę wspólną - nie zdzierżyłem ich do końca. W dwóch pierwszych przypadkach najbardziej dała mi po głowie ściezka dźwiękowa - szalone, niesamowite, chore i atonalne wybryki spod znaku przerdzewiałego i przeżartego złem industrialu łomoczą w głowie i fizycznie dręczą. Muzyka i krzyk, japońskie słowa wywrzaskiwane z gardłowym akcentem.

Mężczyzna w bieli odrzuca raczej zepsuciem, obrzydliwym wizerunkiem strasznego człowieka, który wzbudza przerażenie nawet w swoich pracodawcach. Ogólne spostrzeżenie - fabuła azjatyckich filmów jest niesamowicie (wręcz męcząco) gęsta. Wydarzeń, zwrotów akcji, tła postaci z jednego skośnego obrazu starczyłoby na dobre trzy produkcje hollywoodzkie. Najfajniej widać to po Departed - ten film jest nieprzyzwoicie gęsty - zupełnie nie po amerykańsku.

 

 

Pointy ani podsumowania nie będzie. Dobranoc. l.

 

 

0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Drozdal
   
Ocena:
0
Dla mnie najcięższy był Visitor Q, do którego oglądania zabierałem się dobrych kilka razy, każdorazowo wymiękając w okolicach połowy filmu...ale w końcu zdzierżyłem.

A co z Gozu, albo Audition?
08-06-2007 05:56
teaver
   
Ocena:
0
Zatoichi był niezły, ale większości, jak to określasz, skośnych filmów nie jestem w stanie obejrzeć do końca. Mdli mnie czasem już na sam widok okładki. Ich pojęcie etyki i estetyki jest tak pokręcone, jakby przybyli prosto z kosmosu. Sick!
08-06-2007 10:54
ja-prozac
    Trzeba szukac
Ocena:
0
wsrod azjatow?

Co z kinem transgresji,

http://www.3cinema.art.pl/misc.php ?kinotransgresji

Salo czyli 120 dni Sodomy Pasoliniego

Coum Transmission i reszta wczesnej kultury industrialnej(stad wlasnie tetsuo sie wzial).

Cronenberg

itp., itd. - z azjatyckim kinem jest problem, ze nie wiadomo czasami, jak je jesc.
08-06-2007 13:06
Qball
   
Ocena:
0
Zatoichi byłniezły, to fakt. Reszty nie widziałem.

W Zatoichim jedyne co mnie wprawiło w osłupienie to sama końcówka. Myślałemże to broodway ;)
08-06-2007 18:39
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Mnie się Ichi nie podobał, za ciężki klimat. Wolę kino koreańskie.
10-06-2007 15:03
Tarkis
   
Ocena:
0
Zatoichi nieco odstaje od innych filmow ktore opisales w tej notce :P Ale jest rewelacyjny, od scen walki, poprzez motywy humorystyczne, na wplataniu muzyki w fabule skonczywszy :-)

Ichi the Killer - nie ogladlnalem nigdy calego, ale w pamiec zapadla mi jedna scena - pierwsza w ktorej pojawia sie Koshonin. Kamera z tylu, blond wlosy, widac ze pali papierosa, tylko dym tak dziwnie leci - rewelacja. Ale potem jakos slabiej

Tetsuo- nie zdzierzylem, ale wymieklem nie z powodu muzyki, tylko zdjec "poklatkowo-stroboskopowych", strasznie meczace.

Ze swojej strony polecam Battle Royale- tez klasyk, w nieco lzejszych klimatach, a z wyczuwalnym japonskim klimatem :-)
17-06-2007 02:52

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.