» Blog » O, senny Garnek...
06-09-2006 14:44

O, senny Garnek...

W działach: sennik | Odsłony: 6


Garnek wrzuca na blogaska swoje sny.. Postanowiłem, że nie będę gorszy od mojego misiaczka i też się uzewnętrznię. I wierzę, że po części spełniam tym obietnicę daną paru osobom ;)

Technikalia: wrzucam sny nieobrobione, takie, jakimi zapisuję je zaraz po obudzeniu.

A zatem voila, przed Państwem sen z archiwum snów lucka;

Zaczyna się od napisu, lustrzanym alfabetem. Wiem, że to "Zagadka srebrnej monety".

Wyciemnienie. Siedzimy z Sherlockiem Holmesem w salonie na Baker Street 221B. Sherlock ćmi fajkę, ja popijam herbatę. Słychac pukanie do drzwi, myślę: "To na pewno komisarz Lastrade". Komisarz wchodzi, miętosi w dłoniach melonik.
- Drogi panie Holmes, przyszedł do nas list od królowej. Chce sprawdzić zdolności Scotland Yardu i nakazała nam w związku z tym rozwiązanie starej sprawy, sprzed kilkudziesięciu lat. Rzecz w tym, że nie ma żadnych śladów ani świadków. Nie wiadomo nawet czy "Zagadka srebrnej monety" to naprawdę morderstwo.

//Jedyne, co odbiega od filmowości w tym śnie, to poczucie czasu. Raz jestem doktorem Watsonem, raz Sherlockiem, a czasem Watsonem trzydzieści lat później//

Sherlock zgadza się na rozwiązanie sprawy. Jedziemy do starej kamienicy za miastem, która w połowie jest wydrążona w skale. Fronton kamienicy jest niezwykle piękny, choć bardzo zaniedbany. Przed schodami na ganek jest sadzawka, wydrążona w skalistym podłożu. Wiem, że to w niej znaleziono srebrną monetę z tytułu odcinka.

//Jasne jest dla mnie, że to serial o Sherlocku stanowił o dekoracjach i scenografii tego snu. La Strade, Sherlock i Watson wyglądają dokladnie jak postacie z serialu//

Akcja zaczyna się rozwijać. Lastrade przedstawia prawdopodobny przebieg zdarzeń. Otóż kilkadziesiat lat temu (to jest niesprecyzowane w moim śnie) znaleziono martwego dziedzica willi. Oprócz niego w budynku nie było nikogo. Dziedzic był przewieszony przez okno do połowy, z ręką wyciągniętą w stronę sadzawki, w której znaleziono monetę. Wiadomo, że sadzawka była czyszczona dzień wcześniej, najprawdopodobniej nieboszczyk stał w oknie i oglądał przedmiot, po czym
zapewne wypuścił go z ręki wprost do sadzawki.

Sherlock zaczyna szukać śladów. Okazuje się, że w willi nikt nie mieszkał, ale jest regularnie sprzątana przez służbę rodziny właścicieli kamienicy (to jest raz willa- takie brytyjskie mansion- raz kamienica, oparta o skałę). W łazience znajdujemy puszkę ze strzykawką, igłami, fiolkami morfiny i stazą. Wszystko jest zapakowane i nie ruszane od kilkudziesięciu lat. Penetrujemy gabinet. Sherlock znajduje w szufladzie biurka półmisek przykryty talerzem. Po zdjęciu talerza oczom naszym ukazuje się kartka "Czy morfinista jest w stanie zrobić sobie zastrzyk i zapakować wszystko z powrotem do pudełka tak dokładnie?". Biorę to za emancję intuicji Sherlocka, w tej chwili staję się właśnie nim. Odwracanie talerza w dziwny sposób nasuwa mi właśnie taką myśl. Z raportów wiem, że denat był morfinistą. Jego śmierć uznano (z braku dowodów) za samobójstwo właśnie z przedawkowania morfiny. Intuicja podpowiada mi, że to nie tak, że nie mógł zażyć morfiny i wszystkiego posprzątać tak dokładnie. Inny zmysł mówi mi, że jestem tutaj, jako Holmes 30 lat wcześniej i przyklejam tę karteczkę, tuż po zbrodni. Ale to chyba kwestia ponownego przeskoku w ciało Watsona.

Szukamy śladów. Penetrujemy piwnice. Znajdujemy przejście do domku stróża, piwnicami. Korytarz z cegieł, strasznie duży, jak na tajne przejście. Ma dobre 8 metrów szerokości i 3 wysokości. Co jakieś 10 metrów są żelazne (lub żeliwne) kraty, w nich bramki. Często wyłamane, wykruszone, porrdzewiałe. Stróż nie żyje od dawna. Służył jako żołnierz u panicza-denata. Dowiadujemy się, że był podróżnikiem wcześniej, zwiedził Afrykę, Karaiby, dzikie i tajemnicze okolice.

Holmes woła nas przez okno. Krzyczy głośno, jakby coś znalazł. Wracamy z Lastradem przejściem do gabinetu, biegniemy i wyłamujemy resztki krat. Jedna z bramek zatrzasnęła się, rozwalamy ją. Wpadamy do gabinetu. Na stole leży moneta. Srebrna, mała moneta. Holmes trzyma ręce w kieszeniach. Zauważam mężczyznę w okolicach 60, siedzi przy stole. Wiem, że to dozorca, albo jego syn. Nie pasuje do dozorcy, jest o 30 lat za młody.

Sherlock nakazuje mi, żebym obejrzal monetę. Biorę ją do ręki, oglądam. Jest ciemno, podchodzę do okna. Nagle zauważam, że z palców cieknie mi krew. Moneta ma małe ząbki na brzegach, one właśnie wbiły mi się w palce. Czuję falę gorąca, oblewam się potem, kręci mi się w głowie. Wychodzę z ciała, jestem zawieszony jakieś 30 centymetrów w tył i w górę za sobą. Patrze, jak ciało Watsona osuwa się na ramę okna, powoli i spokojnie. Dłoń z monetą obniża się, w końcu zmartwiałe palce nie są jej w stanie utrzymać. Moneta spada do sadzawki.

Cięcie. Wszystko rozpływa się w mlecznobiałej mgle.

Siedzę przy stole, rozpięty kołnierzyk, rozwiązany fular. Holmes siedzi po przeciwnej stronie z fiolką białego płynu. Zaczyna opowiadać o tym, że moneta przenosi jakąś dziwaczną chorobę, że spotkał się z takim przypadkiem kiedyś, i że ja, po służbie w Indiach powinienem o tym wiedzieć. Kiwam głową. Holmes podnosi fiolkę.
- To mleczko wapniowe, jest lekarstwem na tę chorobę, dobrze, że umiem je sporządzić. Bez tego byłoby krucho z tobą, drogi Watsonie.

Wstaje i rzuca monetę czwartemu mężczyźnie. Ten odruchowo ją łapie.
- Panie (nie pamiętam nazwiska), pański plan się nie udał, zbrodnia pańskiego ojca wyjdzie na jaw!

Widzę śmiertelne przerażenie w oczach syna dozorcy, Lastrade siedzi z rozdziawioną paszczęką, zdziwiony śmiertelnie. Holmes nalewa lekarstwa (przez pomyłkę) do popielniczki i podsuwa ją mężczyźnie. Ten wypija. Potem Holmes nalewa lekarstwo mi, tym razem w kieliszku. Piję, profilaktycznie jeszcze jedną dawkę (wiem, że podali mi je wcześniej).
Koniec.






0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.