Kvlt Klassik versus Lousy Movie
W działach: film | Odsłony: 7
Trochę jestem za gówniarz, żeby załapać się na kvlt, jakim w latach siedemdziesiątych obdarzono Great Race. Dodatkowo, za młodu podniecały nas klasyczne Matchboxy, Hot Wheelsów nie dało się kupić, więc nie budowałem torów wyścigowych, a tylko jeździłem Bentleyem z rezydencji w piaskownicy do kurortu przy kałuży (schodki robili przez siedem lat mojego dzieciństwa). A Wacky Racers wkurzało mnie straszliwie, szczególnie kiedy zamiast odjechanych sampli z kreskówek Genndiego Tartakovskiego słyszałem na Cartoon Network rechot Muttleya.
I tak jakoś sobie rosłem, jedyny kontakt z ryczącymi silnikami mając przy okazji spotkania ze Smokeyem i Bandytą - pomijam cudaczny Wyścig Kuli Armatniej, bo litość każe mi spuścić zasłonę milczenia na tę produkcję. Swoją drogą, jeden reżyser, połowa obsady (Burt Reynolds) ta sama - i co? Mistrz Kierownicy hicior, Cannonball Run - żenada.
Do rzeczy. Moje zdumione oczęta, śledzące karierę najlepszego towaru eksportowego Wielkiej Brytanii (po Jaime Murray - Jaime Murray! I LOVE YOU! MARRY ME!) - Jasona Stathama, ze zdumieniem natrafiły na wiele mówiący wpis w jego imdbowym profilu! Otóż na 2008 rok zaplanowano remake starej historii z Davidem Carradine i Sylwestrem Stallone - Death Race 2000.
Słowo wyjaśnienia - Death Race 2000 jest dziś nieco zakurzoną i mocno już nostalgiczną ramotką w stylu Rollerballa. Sly i młody-stary Carradine (ostatnio widziałem go jako żenującego Mastera w jeszcze bardziej żenującym Big Stanie z Robem Schneiderem, ale ja oglądam mnóstwo gównianych filmów) ścigają się retro-futurystycznymi samochodami w zarządzanej przez Ojca Prezydenta dystopii. Fajne-niefajne - można się spierać, jednak w latach 70 i 80 obraz obdarzono niewiarygodnym kvltem. Kolesie chcieli być tacy jak Fantomas, rzucali tekściorami, picowali swoje Mustangi i pruli po płaskich jak stół amerykańskich autobahnach. W Europie fanbojom DR2K było pewnie trochę trudniej - mikrosilniczki jewropejskich autek, ciasnota i Żandarm w krzakach skutecznie luzowały wielbicieli prędkości.
Remake powstawał kilka lat, głównie w głowie autora scenariusza, tłukącego się o każdy efiks z producentami. Może za mało było w scenariuszu thetanów? W końcu jednak litościwy Xenu pozwolił i obraz trafił do produkcji. Jason Statham został obsadzony w roli Carradina, Carradine ma kameo w roli głosu Stathama, zanim będzie Stathamem a z Machine Guna Joego Viterbo zrobili czarnoskórego Tyrese Gibsona. Nie, żebym miał coś przeciwko Gibsonowi, ale mało jest podobny do Rambo, Rockiego czy nawet do Cobrettiego. To chyba ta hiphopowa czapka (?), ale mogę się mylić.
Mamy zatem Stathama w roli nowego Fantomasa, hiphopowego Machine Guna i... żadnej innej postaci ikonicznej. Psychopata Pachenko, psychopata Colt, aryjski psychopata Grimm, azjatycki psychopata 14K, raghead psychopata Siad. Psychopaci różnią się markami wozów, ilością zamordowanych żon Stathama oraz pochodzeniem xywy. Bo już wyglądem nie za bardzo. Ale czego się spodziewać po pensjonariuszach ZK Terminal Island? Co pan reżyser mógł zerżnąć z oryginału? Ano Calamity Jane Kelly z autem w kształcie byka (tak. Ma rogi). Blondwłosą aryjeczkę o ustach jak marzenie führera - Matyldę the Hun (na zdjęciu). Rzymskiego dekadenta, Nero the Hero. Jasne, kampowe to jak cholera, bardziej nawet niż Adam West w roli różowego Batmana - ale przynajmniej bez bufonady i pretensjonalnego udawania, że takie Stany i taki Death Race to wizja bliska jakiejkolwiek prawdy.
Ale miało być o rimejku. No to jedziemy. Carradine nawija gadkę, ale siedzi w masce, więc go nie widać. Może to i lepiej? Ostrzeliwują go w plery, pilotka mu się katapultuje a on sam wybucha. Cięcie. Stathama wylewają shuty, bierze trzy stówki za dwa ostatnie tygodnie pracy (kwota warta uwagi). Wraca do żony, ta mówi mu, że w obliczu globalnego kryzysu i bezrobocia większego niż w Polsce za premiera Millera pies może trącać jego zwolnienie, bo to zupełnie nieistotne. Wiadomo, Statham to złoty człowiek, dlatego jego żona kasiory nie potrzebuje. W tak zwanym międzyczasie Statham idzie na stronę, aby morderca w masce zarżnął mu połowicę. Zaniepokojony Statham przybiega, dostaje w łeb plastikową figurką Matki Boskiej z Gwadelupy, w łapę morderca wciska mu zakrwawiony nóż i mamy zaciemnienie. Potem wpada policja i finał jest łatwy do przewidzenia. Statham ląduje w Zakładzie Karnym Białołęka Wyspa Terminalna, gdzie zbrodnicza (!) Pani Kierownik (!) składa mu propozycję nie do odrzucenia - ma jeździć w masce Fantomasa-Carradina, żeby legenda przetrwała a oglądalność rosła w siłę. Statham oczywiście ofertę nie do odrzucenia odrzuca. Ale Pani Kierownik (jedyna dobra rola w tym filmie?) pokazuje mu fotę pedofila z rodziny zastępczej, więc w obronie dziecka poczętego (wartości prorodzinne!) nasz bohater siada do auta.
Bla bla bla. Są mechanicy (stary mistrz, nerd i młody buntownik - sooo fucking cliche...), lachony z oddziału dla lachonów, przydupas Pani Kierownik, który zazdrości sukcesu Fantomostathamowi. Źli Aryjczycy z gangu Aryjczyków, dobry Murzyn z gangu Dobrych Murzynów (w hiphopowej czapce).
Prawdę mówiąc - waham się. Nie wiem, czy fabuła była nużąco sztampowa - czy może sztampowo nudna? Jednym słowem - syfnie. Prawy kciuk do dołu, lewemu się nie chce, bo widz z nudów dłubie w nosie.
Jedyne, co ratuje Death Race to wyścigi. Co prawda lepsze były już w The Fast and the Furious, nie wspominając o sequelu - Tokyo Drift - ale tam się nie strzelali. Z granatników! No dobra, kiedy dreadnought (taka duża ciężarówka Pani Kierownik) rozwala 14K to mordka się cieszy. Wielkokalibrowe działka zaaaawsze podniecały młodych chłopców. Wybuchy, karabiny maszynowe, rakiety, napalm - wypaśna i totalna rozpierducha.
Oczywiście, film się dobrze kończy. Statham i murzyński Stallone wychodzą 'ze więźnia', odzyskują swoją córeczkę i przez pół roku żyją w szczęśliwym związku, dopóki nowy lachon Stathama a jednocześnie stary lachon Carradina (czyli żeński Maciej Wisławski) nie przyjeżdża rozwalić ich sielanki. Czy wspomniałem, że przed wyjściem z pierdla Statham załatwia Panią Kierownik? Chyba nie musiałem.
Podsumowując - nie ma co nawet ściągać tego gniota. DVD brać, jak dołożą flaszkę na straty moralne i inne. Można iść do kina, jak będzie na promocji, za piątaka (w tym cola) - dla efektów. Opcją trzy razy lepszą jest kupić sobie oldskulowy Death Race 2000 z 1975 roku i porozkoszować się Prawdziwym Kinem Klasy B.
Ocena - ogólnie 4/10, fanatycy Stathama 7/10, kvlt hvntrz 6/10.
PS. Jason S. znowu gra tę samą postać. Znaczy, łysego, zbuntowanego przeciw społeczeństwu zakapiora o gołębim serduszku. I gra ją tak samo, jak w swoich dwudziestu-kilku filmach. Rozumiem, że może to wkurwiać, ale mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
http://pl.youtube.com/watch?v=7J7T1mzD8nc - trailer oryginału
http://pl.youtube.com/watch?v=83-stjseRMQ - trailer rimejka
http://pl.youtube.com/watch?v=pphMecGZQ_s - mój ulubiony klip z pierwowzoru ;)
l.