30-03-2011 10:00
IRYTACJA RPG!
W działach: blog, kiedy rozum śpi | Odsłony: 24
Nie chwaliłem się jeszcze, ale noszę się z wydaniem dodatku do Wolsunga. Będzie to opowieść z życia lyonesskiego półświatka, ciemna saga o kryminalistach i złoczyńcach.
Uwaga, poniższy tekst przeznaczony jest dla czytelnika dorosłego.
Jest formą zajawki nadchodzącej gry fabularnej IRYTACJA RPG!
- Och, doprawdy, cóż to za alfheimska pogoda... - z mocnym heimburskim akcentem herr Weiss wyraził swoje niezadowolenie.
Obidajah Range niepostrzeżenie sięgnął po Niezawodny Emiter Promieni Usypiających wg. patentu Doktora Kugelbrauna. Wcisnął spust i jarząca się zielonkawo wiązka engerii trafiła wotańskiego dżentelmena! Herr Weiss zachrapał prawie bezgłośnie. Pozostali, siedzący w paromobilu zaparkowanym w ciemnym zaułku obejrzeli się na tylną kanapę. Z niedowierzaniem wpatrywali się w uśpionego Wotańczyka.
- Och, sir, czyżby nagła zmiana planów? Zdaje mi się, że nasz heimburski przyjaciel miał stać, panowie wybaczą kolokwializm, na oku? - rzucił od niechcenia pan Blue, ręką rozwiewając mgiełkę lotosowego dymu.
Ubrany w pasiasty garnitur niziołek, znany w stolicy pod nazwiskiem Giovanni Verde tylko otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz stanowczy wyraz twarzy Obidajaha Range powstrzymał go.
- Doprawdy, panowie. Mniemam, iż tak dobrany entourage znakomicie da sobie radę bez pomocy wotańskiego agenta! Poznałem go, w czasie Wojny sprzyjał venrierowcom! - odrzekł ze stoickim spokojem Obidajah, chowając EPUwpDK za połę surduta.
- Niebywałe. Venrierowski agent. Niemniej jednak, szanowni panowie, pora ruszać - rzekł pan Blue.
- W rzeczy samej, drogi panie Blue, w rzeczy samej - wtórował mu Giovanni Verde.
- Czyżby to był już czas naszego wyjazdu? - z ciekawością dopytywał się Ostryjczyk, Joseph Schwarz.
- Ależ tak, drogi Josephie, jeśliś gotów, możemy ruszać - odparł niziołek.
Kocioł pomrukiwał wesoło, wypuszczając kłęby pary. Pojazd toczył się wąskimi uliczkami Lyonesse. Ze zgrzytem stalowych przekładni wyjechał na główną ulicę i majestatycznie ruszył w stronę banku. Po dwóch drinkach dżentelmeni znaleźli się na miejscu. Verde i Schwarz z wrodzoną elegancją wysiedli z limuzyny, po czym dystyngowanym krokiem skierowali się do środka. W wykładanych marmurem wnętrzach Banku Alfheimskiego panował spokój, niewiele się działo. Pierwszy wyeliminowany został strażnik. Verde grzecznie, acz stanowczo poprosił go o służbowy rewolwer, po czym nakazał mu usiąść na krześle i nie ruszać się. Następny był przypadkowy klient, którego Schwarz zmusił do siedzenia na ławce.
- Szanowni państwo, zechciejcie pozostać na swoich miejscach. W ten sposób unikniemy jakichkolwiek problemów - Obidajah przestrzegł klientów przed próbami powstrzymania naszego gangu. Gdy kończył wypowiadać te słowa dostrzegł, że jeden z klerków patrzy na niego z przerażeniem w oczach. Obidajah posłał mu uprzejmy uśmiech, który wlał do serca młodzieńca nadzieję na dżentelmeńskie załatwienie napadu.
- Signioritta, czy byłaby pani łaskawa zapakować nieco bankowej gotówki do mych sakwojaży? - Verde z rewerencją zwrócił się do jednej z kasjerek. Kobieta była tak przerażona, że wszystko leciało jej z rąk.
- Oj, szynowny ponie! - niziołczy niedorostek bez butów szarpnął Obidajaha za rękaw - Tyn ostryjski dżyntylmyn na zywnątrz pedzioł, że pon dosz mi miedziaka, jak przykazę, ży on łobawio się, ży panów czos powoli dobiego kuńca!
Obidajah wcisną drobną monetę w dłoń chłopaka od rzeźnika.
- Za fatygę - mrunknął pod nosem - I skocz na jednej nodze do trafiki, kup mi tuzin cygar!
- Ja natomiast poproszę pudełko atmańskich papierosów, skoro już jesteśmy przy zakupach - dorzucił na odchodne pan Blue.
Verde przechylił się przez kontuar i uśmiechnał. Jego południowa uroda i nienaganne maniery scyllijskiego dżentelmena, w połączeniu z czerwoną różą w klapie surduta i aromatem eleganckiej wody kolońskiej od d'Arrotsa robiły wrażenie. Ujął dłoń młodziutkiej, elfiej kasjerki i złożył na niej pocałunek gorący jak słońce Charybdy.
- Signioritta, podziwiam panienki kunszt w pakowaniu tych plików banknotów! - urok i komplementy podziałały, bo pieniądze jakby szybciej trafiały do torby gangstera.
- Mieliżbyśmy jeszcze wiele czasu? - to z hallu pytał Schwarz, ze swym śmiesznym, ostryjskim akcentem.
Obidajah Range zerknął na zegarek.
- Zdaje mi się, szanowni panowie, że została nam jeszcze drobna chwila na dopięcie spraw, że tak się wyrażę, na ostatni guzik.
Oba sakwojaże wypełnione były świeżutkimi banknotami Banku Alfheimskiego. Mężczyźni skierowali się do wyjścia, gdy nagle zza kolumny rozległo się głośne chrząknięcie. Obidajah Range obrócił się na pięcie i ujrzał mundur bankowego detektywa!
- Do diaska, jakże to możliwe? Według mojego rozeznania na porannej zmianie miał być tylko jeden strażnik! - wykrzyknął zdumiony złoczyńca. Podszedł w stronę funkcjonariusza z uśmiechem.
- Szanowny panie, tuszę iż nie będzie pan robił z całej sprawy afery. To napad na cele dobroczynne.
- A, jeśli na dobroczynne, to rozumiem.
Strażnik ukłonił się, dotykając palcami sztywnego daszka swej czapki. Pan Range uprzejmie odkłonił się i wręczył mężczyźnie swój bilet wizytowy, mówiąc:
- Szanowny panie, gdyby kiedykolwiek pan mnie potrzebował - oto moja karta wizytowa.
- Nie chcę panom przerywać - zaczął Verde - och, gdzie moje maniery, pan pozwoli, że się przedstawię. Giovanni Verde, przedsiębiorca! - niziołek ukłonił się.
- Tak, Giovanni? Czy coś się stało? - zapytał Range.
- Mam wrażenie, że powinniśmy wychodzić, drogi panie kolego. Pan Schwarz nalega. Do zobaczenia - niziołek skłonił się w kierunku strażnika, uchylając melonika.
Słychać już było echo policyjnych syren. W końcu obaj dżentelmeni wyszli na zalane słońcem schody Banku. Jeden omnibus Policji Metropolitalnej już nadjeżdżał. Złoczyńcy zamachali do funkcjonariuszy, radośnie witając ich obecność. Niestety, gdy woźnica odmachał, stracił panowanie nad końmi i powóz stanął w poprzek ulicy. Korzystając z okazji przestępcy wsiedli do paromobilu, a pan Verde sporządził dla wszystkich drinki.
- Alfredzie, proszę jechać - rzucił do lokaja Obidajah Range.
- Cóż zatrzymało panów w środku na tak długo? - zapytał pan Blue.
- O, szanowny panie, mieliśmy konwersację z bardzo miłym strażnikiem. Dałem mu swą kartę wizytową. Na pewno tam jeszcze wrócę, na Boginię, nie wziąłem jego karty! Co za brak manier z mojej strony! - oznajmił Obidajah Range, a w jego oczach iskrzyła się IRYTACJA.
Uwaga, poniższy tekst przeznaczony jest dla czytelnika dorosłego.
Jest formą zajawki nadchodzącej gry fabularnej IRYTACJA RPG!
- Och, doprawdy, cóż to za alfheimska pogoda... - z mocnym heimburskim akcentem herr Weiss wyraził swoje niezadowolenie.
Obidajah Range niepostrzeżenie sięgnął po Niezawodny Emiter Promieni Usypiających wg. patentu Doktora Kugelbrauna. Wcisnął spust i jarząca się zielonkawo wiązka engerii trafiła wotańskiego dżentelmena! Herr Weiss zachrapał prawie bezgłośnie. Pozostali, siedzący w paromobilu zaparkowanym w ciemnym zaułku obejrzeli się na tylną kanapę. Z niedowierzaniem wpatrywali się w uśpionego Wotańczyka.
- Och, sir, czyżby nagła zmiana planów? Zdaje mi się, że nasz heimburski przyjaciel miał stać, panowie wybaczą kolokwializm, na oku? - rzucił od niechcenia pan Blue, ręką rozwiewając mgiełkę lotosowego dymu.
Ubrany w pasiasty garnitur niziołek, znany w stolicy pod nazwiskiem Giovanni Verde tylko otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz stanowczy wyraz twarzy Obidajaha Range powstrzymał go.
- Doprawdy, panowie. Mniemam, iż tak dobrany entourage znakomicie da sobie radę bez pomocy wotańskiego agenta! Poznałem go, w czasie Wojny sprzyjał venrierowcom! - odrzekł ze stoickim spokojem Obidajah, chowając EPUwpDK za połę surduta.
- Niebywałe. Venrierowski agent. Niemniej jednak, szanowni panowie, pora ruszać - rzekł pan Blue.
- W rzeczy samej, drogi panie Blue, w rzeczy samej - wtórował mu Giovanni Verde.
- Czyżby to był już czas naszego wyjazdu? - z ciekawością dopytywał się Ostryjczyk, Joseph Schwarz.
- Ależ tak, drogi Josephie, jeśliś gotów, możemy ruszać - odparł niziołek.
Kocioł pomrukiwał wesoło, wypuszczając kłęby pary. Pojazd toczył się wąskimi uliczkami Lyonesse. Ze zgrzytem stalowych przekładni wyjechał na główną ulicę i majestatycznie ruszył w stronę banku. Po dwóch drinkach dżentelmeni znaleźli się na miejscu. Verde i Schwarz z wrodzoną elegancją wysiedli z limuzyny, po czym dystyngowanym krokiem skierowali się do środka. W wykładanych marmurem wnętrzach Banku Alfheimskiego panował spokój, niewiele się działo. Pierwszy wyeliminowany został strażnik. Verde grzecznie, acz stanowczo poprosił go o służbowy rewolwer, po czym nakazał mu usiąść na krześle i nie ruszać się. Następny był przypadkowy klient, którego Schwarz zmusił do siedzenia na ławce.
- Szanowni państwo, zechciejcie pozostać na swoich miejscach. W ten sposób unikniemy jakichkolwiek problemów - Obidajah przestrzegł klientów przed próbami powstrzymania naszego gangu. Gdy kończył wypowiadać te słowa dostrzegł, że jeden z klerków patrzy na niego z przerażeniem w oczach. Obidajah posłał mu uprzejmy uśmiech, który wlał do serca młodzieńca nadzieję na dżentelmeńskie załatwienie napadu.
- Signioritta, czy byłaby pani łaskawa zapakować nieco bankowej gotówki do mych sakwojaży? - Verde z rewerencją zwrócił się do jednej z kasjerek. Kobieta była tak przerażona, że wszystko leciało jej z rąk.
- Oj, szynowny ponie! - niziołczy niedorostek bez butów szarpnął Obidajaha za rękaw - Tyn ostryjski dżyntylmyn na zywnątrz pedzioł, że pon dosz mi miedziaka, jak przykazę, ży on łobawio się, ży panów czos powoli dobiego kuńca!
Obidajah wcisną drobną monetę w dłoń chłopaka od rzeźnika.
- Za fatygę - mrunknął pod nosem - I skocz na jednej nodze do trafiki, kup mi tuzin cygar!
- Ja natomiast poproszę pudełko atmańskich papierosów, skoro już jesteśmy przy zakupach - dorzucił na odchodne pan Blue.
Verde przechylił się przez kontuar i uśmiechnał. Jego południowa uroda i nienaganne maniery scyllijskiego dżentelmena, w połączeniu z czerwoną różą w klapie surduta i aromatem eleganckiej wody kolońskiej od d'Arrotsa robiły wrażenie. Ujął dłoń młodziutkiej, elfiej kasjerki i złożył na niej pocałunek gorący jak słońce Charybdy.
- Signioritta, podziwiam panienki kunszt w pakowaniu tych plików banknotów! - urok i komplementy podziałały, bo pieniądze jakby szybciej trafiały do torby gangstera.
- Mieliżbyśmy jeszcze wiele czasu? - to z hallu pytał Schwarz, ze swym śmiesznym, ostryjskim akcentem.
Obidajah Range zerknął na zegarek.
- Zdaje mi się, szanowni panowie, że została nam jeszcze drobna chwila na dopięcie spraw, że tak się wyrażę, na ostatni guzik.
Oba sakwojaże wypełnione były świeżutkimi banknotami Banku Alfheimskiego. Mężczyźni skierowali się do wyjścia, gdy nagle zza kolumny rozległo się głośne chrząknięcie. Obidajah Range obrócił się na pięcie i ujrzał mundur bankowego detektywa!
- Do diaska, jakże to możliwe? Według mojego rozeznania na porannej zmianie miał być tylko jeden strażnik! - wykrzyknął zdumiony złoczyńca. Podszedł w stronę funkcjonariusza z uśmiechem.
- Szanowny panie, tuszę iż nie będzie pan robił z całej sprawy afery. To napad na cele dobroczynne.
- A, jeśli na dobroczynne, to rozumiem.
Strażnik ukłonił się, dotykając palcami sztywnego daszka swej czapki. Pan Range uprzejmie odkłonił się i wręczył mężczyźnie swój bilet wizytowy, mówiąc:
- Szanowny panie, gdyby kiedykolwiek pan mnie potrzebował - oto moja karta wizytowa.
- Nie chcę panom przerywać - zaczął Verde - och, gdzie moje maniery, pan pozwoli, że się przedstawię. Giovanni Verde, przedsiębiorca! - niziołek ukłonił się.
- Tak, Giovanni? Czy coś się stało? - zapytał Range.
- Mam wrażenie, że powinniśmy wychodzić, drogi panie kolego. Pan Schwarz nalega. Do zobaczenia - niziołek skłonił się w kierunku strażnika, uchylając melonika.
Słychać już było echo policyjnych syren. W końcu obaj dżentelmeni wyszli na zalane słońcem schody Banku. Jeden omnibus Policji Metropolitalnej już nadjeżdżał. Złoczyńcy zamachali do funkcjonariuszy, radośnie witając ich obecność. Niestety, gdy woźnica odmachał, stracił panowanie nad końmi i powóz stanął w poprzek ulicy. Korzystając z okazji przestępcy wsiedli do paromobilu, a pan Verde sporządził dla wszystkich drinki.
- Alfredzie, proszę jechać - rzucił do lokaja Obidajah Range.
- Cóż zatrzymało panów w środku na tak długo? - zapytał pan Blue.
- O, szanowny panie, mieliśmy konwersację z bardzo miłym strażnikiem. Dałem mu swą kartę wizytową. Na pewno tam jeszcze wrócę, na Boginię, nie wziąłem jego karty! Co za brak manier z mojej strony! - oznajmił Obidajah Range, a w jego oczach iskrzyła się IRYTACJA.
46
Notka polecana przez: a53s2m, AdamWaskiewicz, ajfel, Alchemique, Alchemist, Blanche, Chrx, Darken, Daviduzz, de99ial, DeathlyHallow, Flapjack, Freya25, Gerard Heime, Got, gower, Hajdamaka v.666, Hastour, Jingizu, KFC, Kot, Lenartos, Lukasz_300, Malkav, marlboro, ment, MiszczPodziemi, Morel, Mroczny Pomiot, nerv0, Ninetongues, Odol, Podtxt, Rag, Rapo, sethisse, sil, Szczur, Umbra, von Mansfeld, Wędrowycz, Wiron, Xolotl, Ziolo, Zsu-Et-Am
Poleć innym tę notkę