» Blog » Moje piętnaście lat z figurkami w tle, część druga.
27-12-2010 01:12

Moje piętnaście lat z figurkami w tle, część druga.

W działach: blog, MotywAkcja | Odsłony: 38

Moje piętnaście lat z figurkami w tle, część druga.

Kwik, kwik

Oto druga część mojego felietonu wspominkowego. Kto czekał - nie musiał czekać długo. Kto nie czekał, yyy... No, mniejsza z tymi, którzy nie czekali. Raz jeszcze powtórzę ostrzeżenie: ten tekst jest średnio merytorycznym felietonem wspominkowym erpegowca, który miał długoletni romans z grami bitewnymi. Kto nie lubi wpisów o kotkach i szuka ośmiuset procent merytoryki w blogach, niech nie czyta. Wolność, moi mili, to także wolność do nieczytania.

Dość już mojego marudzenia - zapraszam do lektury drugiej części tekstu :-)


6. Czynsz? Jak to, czynsz? Mordheim!

Jesienią 1999 roku wyprowadziłem się z Kielc. Zostawiłem tam masę kumpli, całkiem sporą (kiedyś usiedliśmy ze znajomym i wypisaliśmy na kartce osoby, które znamy i które grały w RPG. W prowincjonalnym mieście Kielce, położonym w połowie drogi do nikąd, na naszej liście mieliśmy cztery setki nazwisk. I kolejne dwieście ksywek ludzi, których znaliśmy z widzenia. How cool is that?) grupę graczy, moje książki, gry i kolekcje prawie wszystkich karcianek, które zebrałem przez kilka ostatnich lat. Do Krakowa pojechał tylko M:tG.

Rada dla przyszłych studentów: nie szukajcie mieszkania 20 września. Zróbcie to w sierpniu. Oszczędzicie sobie spotkania z "panią Zofią, która lubi młodzież i udostępnia im kwatery". Cztery miesiące wytrzymałem pod dachem babska, które potrafiło zakręcić zawór ciepłej wody, kiedy człowiek był pod prysznicem. Cztery miesiące dojazdów z granicy strefy miejskiej, gdzie autobusy kursowały co godzinę, ale w zamian za to tylko do dziewiątej wieczorem. Cztery miesiące kłótni o źle ustawione buty albo umazany masłem nóż na stole. Cztery miesiące przesiadek, wstawania o 4:30, żeby zdążyć na WF o 7:30. A potem spakowałem książki w pudła i wstawiłem je do kumpla. Z plecakiem najpotrzebniejszych rzeczy przeprowadzałem się od znajomych do znajomych, przez jakiś czas pędząc wesoły żywot waleta.

Aż pewnego dnia wpadłem na wspomnianego już wcześniej Gerwaza, który rok wcześniej wyprowadził się do Krakowa na studia. I jakoś tak wyszło, że wieczorem zajmowałem pół pokoju przy Błogosławionej Jadwigi. A kiedy zaczęliśmy gadać o czynszu, mój wspaniały kolega Gerwaz powiedział, mniej więcej tak: "Czynsz? Jaki czynsz? Mordheim!". No i pojechaliśmy po Mordheim do ś.p. Szeherezady. A potem zaczęliśmy grać. Nie wiem, czy widzieliście kiedykolwiek box do Mordki - jest to najklimatyczniejsza gra, jaką kiedykolwiek wypuścił i wypuści Games Workshop. Mrok, syf, ryby, rzygi i żaby leją się strumieniami z każdej strony. Czuć prawdziwy klimat kultystycznego, warhammerowego szaleństwa, pierwotny i surowy, taki, jak pamietam go z najlepszych sesji, które w klubie prowadzili Krzyś Małys i Gerwazy. Podręcznik do Mordki stoi na mojej półce i zawsze będzie miał tam miejsce, mimo, że nie gram już od lat. Uwielbiam go przeglądać, robię to co kilka miesięcy - te niesamowite rysunki i teksty zawsze mnie inspirują.
Do tego - makiety. W Gorce mieliśmy wielki Fort Orków - cool. Stał sobie i... no... można było z niego strzelać. Mordheim to kilka absolutnie odjazdowych budynków - rozwalonych, popalonych, mrocznych i smutnych. Od razu czuć atmosferę zniszczonego miasta. A na koniec - modele. To było wszystko, co najlepsze w Battlu - odjechany klimat Starego Świata pozbawiony najgorszej cechy sztandarowej gry GW - odbijania od sztancy. Każdego chłopa w mojej bandzie świrów posklejałem z innych bitsów. Dałem im totalnie odjechane kolorki. Wyglądali bosko.


7. Co to za ciota? Ten w czarnym? Tak, wygląda jak ciota... hej, czy on ma szminkę?!

Takie słowa to najczęstsza reakcja na szefa moich najemników (co prawda jego kariera była smutna i krótka, bo za następny czynsz dokupiłem sobie najgenialniejszy model na świecie - Freelance Knighta, który stał się nowym bossem). Wspieliśmy się z Gerwazem na wyżyny sztuki przy malowaniu tego modelu. Czarne wdzianko, połyskliwa jedwabna koszula w kolorze kardynalskiej purpury. I makijaż. Gruba warstwa pudru, na to róż, oczy podkreślone eyelinerem. Lubieżnie otwarte usta, ostra, czerwona szminka. Cieniutki rapier i trójkątny kapelusz. O rany. Ten gość był esencją zepsucia, pinaklem slaneszowego kultu w Parrvon. Stał na moim kawałku półki, którą dostałem od Gerwaza. Reszta figurek leżała w pudełku, ale Malleur stał sobie na wolności. Widziałem w życiu wiele figurek. Wiele razy śliniłem się, czy to na Golden Demony, czy na jakieś obłędne produkcje localsów. Ale wierzcie mi, tylko mój złowieszczy, czarny błazen był tak absolutną kwintesencją chorego Warhammera, skoncentrowaną do maksimum pigułą zepsucia rodem ze Starego Świata.

Zupełnie, zupełnie kiedy indziej i w zupełnie innym miejscu pewna młoda dama zupełnym przypadkiem strąciła Malleura z zupełnie innej półki i przypadkiem rozdeptała go. Trzy dni była na mnie obrażona, że przez moją głupią laleczkę boli ją stopa. A poza tym miała kolejny powód, żeby nie lubić mojego hobby. Tak zakończyła się kariera złowieszczego łotrzyka. I tak przeżył swoich towarzyszy, którzy jakiś czas wcześniej zmuszeni byli uratować mi życie.


8. Jak bitewniaki uratowały mi życie

Hmmm... to będzie osobiste. Może inaczej - wszystko, co czytaliście do tej pory, było osobiste. Ale historia o tym, jak Gorkamorka i Mordheim uratowały mi życie, to zupełnie inna historia. I w sumie nie bardzo wiem, jak ją zacząć, więc zacznę ją od początku. Mam świetnych rodziców. Wspierają mnie, we wszystkim, co robię, niekoniecznie uznając to za słuszne. Cieszyli się strasznie, kiedy po latach pokazałem im wydanego Wolsunga, ale nadal uznają, że przez poświęcanie czasu grom nie zrobiłem w życiu paru z tych rzeczy, które powinienem. Kariery prawnika, wielkich pieniędzy i takich tam. Obiektywnie dobrych rzeczy, z gatunku tych, których kochający, troskliwi rodzice pragną dla dobra swoich dzieci.

Nie da się wytrzymać z takimi rodzicami! Argh. No i pewnego razu postawiłem się okoniem. Postanowiłem zastrajkować i udowodnić, że świetnie poradzę sobie sam, że mogę studiować dwa kierunki, grać, jeździc na konwenty, pisać i jeszcze zarabiać kasę na utrzymanie siebie i lachona. Przestałem z nimi rozmawiać, nie brałem pieniędzy i robiłem wszystkie te rzeczy, które zbuntowany młody człowiek na trzecim roku studiów powinien zrobić. Hell yeah! Przez moment nawet mi się udawało. A potem skończyła mi się kasa. Proza życia spadła na mnie piętnastoma tonami cegieł. Praca na pół etatu jako newsman w ścierwisie IT i okazjonalne doróbki w knajpie nie wystarczały, a pożerały mi masę czasu. Żeby mieć co jeść sprzedałem figurki, podręczniki, kolekcję komiksów, kilka karcianek (suicide black z kompletem rev. bad moonów i black knightów, chlip, chlip). Prawie pół roku walczyłem z rzeczywistością, a potem zadzwoniłem do rodziców i wybaczyłem im ;-)


9. Jak nie zacząłem grać w czterdziestkę

Kiedy przypominam sobie tę historię, umieram ze śmiechu za każdym razem. W pewnym momencie w totalnie zarąbistej i gotyckiej grze Warhammer 40'000 pojawiła się absolutnie genialna frakcja - Sisters of Battle. Wiecie, jak to jest z czterdziechą - Space Marines wyglądają zarąbiście. Boltery, power armory. Imperium powala designem maszyn, zresztą piechociarze też ociekają awesomem. Chaos gniecie i bije po krzyżu, spaczeni Marines - miazga dziesięć. Eldarzy *pisk!*... totalnie każda frakcja w grze wygląda zarąbiście. Ale nigdy nie przepadałem za dużymi grami, mój ukochany gatunek to skirmiszówki.

I nagle GW wypuszcza Siostry. Każdy numer White Dwarfa przynosił nowe zdjęcia tych opętańczo zarąbistych modeli. Genialnie prosta stylistyka, która kojarzyła mi się z najlepszymi kawałkami Bractwa (z moich kochanych Kronik Mutantów), świetne kolory. Prześliczna armia. Boska. Chorowałem na nią miesiącami, chyba jeszcze przed wyjazdem na studia, oglądając nowe zdjęcia i wkręcając się coraz bardziej. Aż w końcu powiedziałem: "Damnit! Nie znoszę dużych bitewniaków! Argh! Zawsze w nie przegrywam, bo już w połowie nie chce mi się grać! Argh!". Sytuację podkręcał fakt, że rozpiski oddziałów Sióstr były naprawdę słabe. W świetle tych potężnych argumentów, które udowadniały mi, że nie ma sensu wchodzić w czterdziestę zebrałem się i pojechałem do Szeherezady, żeby kupić armię.

I rzecz jasna, nie było jej tam. Mogli mi ją sprowadzić, tak na za-miesiąc, albo coś w tym stylu. Powiedziałem Kubie, że pomyślę i zadzwonię jakby co. Wsiadłem w tramwaj i pojechałem do Barda. W którym, oczywiście, Sióstr nie było. Ani jednego modelu. Łukasz (który jeszcze wtedy czasami stał za ladą) powiedział, że mogą je zamówić. I że za jakiś miesiąc będą. RAR był już wtedy long-gone, innych sklepów jeszcze nie było. Wróciłem do domu przez kafejkę, gdzie ściągnąłem i wydrukowałem rozpiski i w ciągu kilku dni rozkminiłem armię. Zamówiłem ją. Po miesiącu jej nie było. Kuba pokazał mi maila z GW: "Braki w magazynie uniemożliwiły pełne dostawy do mniej ważnych sklepów". O, fajnie. Jesteśmy w Azji. Zadzwoniłem do Barda i zamówiłem figurki. Po dwóch dniach dostałem telefon od jednego ze sprzedawców: "Nie ma i na razie nie będzie". Próbowałem kupić przez interent, w raczkujących podówczas sklepach. Nic. Zamówiłem przez sklep "Gracz" w Kielcach. Nic.

Przez pięć miesięcy chciałem wydać parę stów na figurki do Warhammera 40k. Ale Imperator chyba nie chciał tak słabego generała dla swoich armii. I tak właśnie nie zacząłem grać w czterdziestkę.


10. Nowa nadzieja

To już ostatni kawałek mojego nostalgicznego felietonu erpegowca o grach bitewnych. Jednak ten rozdzialik będzie różnił się od innych - wspominkowych. Trzydziestka na karku zobowiązuje, prawda? Mówią, że do trzydziestki mężczyzna dorasta, a potem już zaczyna dojrzewać. To ja chciałem jako już dorosły człowiek...

Za chwilę, już prawie, lada moment Ignacy i spółka wprowadzą na rynek swój nowy projekt. Który, jak wszystkie rzeczy Ignacego, zamieni się w złoto (podziwiam go za wielki talent do tworzenia gier - i jeszcze większą dyscyplinę pracy). Mowa oczywiście o Neuroshimie Tactics.

Jestem fanem Neuro od samego początku. Ba, jestem tak wypaśnie hardkorowym fanem, że mam pierwszoedycyjnego Gladiatora i Ucieczkę..., prowadziłem detroicką Ligę, w której ścigaliśmy się używając resoraków, brakuje mi chyba 3 dodatków do pełnej kolekcji (Multi, przypominam Ci, że obiecałeś mi załatwić Neuromachię!). Ba, dwie moje graficzki trafiły do jednego z podręczników! Ha!
Jara mnie ta gra. Jest napisana z charakterem, ma pieprz i kosiora. Po prostu syci. I nagle Misiek Oracz wspomina mi, że cośtam, gdzieśtam bitewniak (no dobra, to było na odwrót - ja powiedziałem Michałowi, żeby zrobili skirmiszowego bitewniaka, ale oczywiście nikt o tym nie pamięta, tak jak o słynnej neuroshimowej koszulce, którą też ja zasugerowałem...).

Z radością patrzę w przyszłość. Wiem, że wyjdzie świetna gra, pyknąłem w nią już kilka razy na konwentach - jest naprawdę fajna. Wiem, że paru moich kumpli (pozdro Nelek!) ją kupi i będziemy się strzelać. Wiem, że będę przegrywał, bo jestem dupa, nie strateg. Wiem, że od pięciu czy sześciu lat nie malowałem figurek i trzęsą mi się ręce.

Ale będę grał! :-)



l.

Komentarze


~gervaz

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
ach Mordheim.... po maturze poszlismy tam na kremówki...
27-12-2010 08:57
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
a najwiekszy klimat i tak trzyma blood bowl ;)
27-12-2010 09:15
Yrkoslaw
   
Ocena:
0
TO nie jest oficjalne stanowisko. Oficjalne będzie, jak wrócę z pracy i się pozbieram do kupy po imprezowaniu X-masowym.

Ale by uspokoić wszystkich zainteresowanych - nie uciekłem do ciepłych krajów z pudełkiem i zawartością ;) Czeka ono na zwycięzcę, którym najprawdopodobniej będzie szacowny myzder Lucek - nie tylko ze względu na brak konkurencji!

Przy okazji, jako że nieoficjalnie, chciałbym wyrazić swój zawód względem liczby uczestników. Jeden!? xD Czy nagroda nie była wystarczająco kusząca ze swoją łączną wartością ponad 700 zł? ;) Aj waj, darmo dają, a nikomu (prawie!) wziąć się nie chce!
27-12-2010 12:36
lucek
   
Ocena:
0
Yo,

@~ - Blood Bowl był fajny, ale jakoś mnie nie powalił na kolana. A już zupełnie skaszanili jego komputerową wersję.

@Yrkoslaw - cieszę się, że moje (hehe) pudełko nie pojechało na Kajmany.. i czekam z niecierpliwością lekką na decyzję jury ;-)

@Umbra - i oto jest, mój tekst, na który czekałeś :P


l.
27-12-2010 14:41
Szept
   
Ocena:
0
Ej no nie może być żeby tak bez konkurencji. Można zgłosić tekst w komentarzach? Jak tak to zgłaszam poniższy:)

Też mam kilka figurek i nawet próbowałem je malować. Mam jakieś farbki i pędzelki, które kupiłem nie wiem po co bo nigdy jakoś nie przekonałem się do bitewniaków, bardziej po prostu podobały mi się figurki, ale nie miałem cierpliwości do ich malowania.
Też mam tego MiMowego elfiego łucznika i jeszcze drugiego z włócznią (bo po dwa chyba były dodawane). Do tego jeszcze kilka figurek z Władcy Pierścieni (tego z zeszytów kolekcjonerskich). Mam jeszcze jakieś dwa gobliny zupełnie nie pamiętam skąd i jakichś samurajów wygranych na którymś konwencie.
Elfy i gobliny jako tako pomalowałem - wyszło lepiej niż to co można znaleźć w jajkach niespodziankach. Jedyne co udało mi się pomalować jako tako to pewien czeski smok leżący na skarbach, ale on nie z bitewniaka tylko ot taka figurka do malowania.

Ha, drżyj teraz Lucku z niepewności ;)

PS
Czy ominął cię quasi bitewniakowy system Ignacego 'Stukacze'?
27-12-2010 15:56
Yrkoslaw
   
Ocena:
0
Tekst nie został przyjęty, Szepcie, bo nie spełniał warunków regulamynu xD
27-12-2010 16:27
Szept
   
Ocena:
0
Och zmień regulamin. Jak nie ma konkurencji niech będzie chociaż trochę kontrowersji :]
27-12-2010 16:38
~snoth

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
zasłużył sobie chłopina jeśli nie Wolfsungiem to tym właśnie tekstem :)
27-12-2010 17:12
~Raza-Toth

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
U mnie zaczęło się od MiMa Warzona i Warhammera i tak trwa do dzisiaj, już 13lat. Też bardziej wolę skirmishowe, bo taniej, bo jest bardziej indywidualnie można po eXPić.

Warhammer FB był dobry nie mieliśmy figurek szły zwarte bloki papierowych kartek. W warzone za ożywieńczych robiły energizery :) jeden za dwóch!

Ponoć najnowsza edycja jest bardziej losowa i jeśli tak jest to dobrze bo również nie jestem wybitnym strategiem ot czasem wkręci mi się WAARGH! WHR 40k był lepszy bardziej skirmisch-owy jak się grało za 1000, 2000pst.
27-12-2010 17:24
Umbra
   
Ocena:
0
Lucek - właśnie wróciłem ze świąt (z Kielc i Krakowa właśnie hehe :) ale nie bój nic, czas jest do końca roku? To i tekst się ukaże.

Konkurencja będzie!:)

Pozdro.

edit: właśnie zauważyłem, że termin był do 24 a nie jak mi się wydawało do końca roku, szkoda, po konkursie, ale ja tak czy siak coś naskrobię ; )
Kurde a byłem pewny, że do końca roku.... ; (

28-12-2010 21:52

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.